Być może na uważnym czytelniku hasło „Skandal w PZU” nie robi już szczególnego wrażenia, bo przecież takich skandali było co najmniej kilka. Jednak ten, o którym chcę Wam opowiedzieć, jest inny, ponieważ nie dotyczy jakiejś olbrzymiej skali nadużyć związanej z finansami, czy podobnych wybryków, ale szacunku dla rozsądku, polskiego prawa, wyroków sądów powszechnych oraz do klienta i innych towarzystw ubezpieczeniowych.
Wynik równania 2 – 1 = 0 ?
Oczywiście! Nie wiedzieliście o tym? Wyobraź sobie, że przyjaciółka zaprosiła dzieci na urodziny swojego synka, Jasia. Miały przyjść dwie dziewczynki i koledzy, ale z przyczyn pandemii przybył tylko Piotruś. To nic, pomyślała mama, we dwóch chłopcy też się pobawią. Kiedy tak właśnie się stało, po godzinie weszła do pokoju z torcikiem, mówiąc:
– Przyniosę zaraz zapałki i zapalimy świeczki, żeby jubilat mógł je zdmuchnąć. – na co Jaś powiedział:
– To za chwilkę, bo muszę do toalety – i wybiegł z pokoju, zostawiając gościa.
Mama w tym czasie poszła znaleźć zapałki, a po chwili wróciła sprawdzić, czy chłopcy są w komplecie. Okazało się, że Jaś jeszcze nie dotarł, a przy stole siedział sam Piotruś, który dostał właśnie czkawki. Zamiast tortu pozostał pusty talerz i świeczki.
Pytanie: Który z chłopców zjadł tort?
Powiesz pewnie, no co za bzdura, przecież wiadomo, że Piotruś, bo Jasia nie było w pokoju. Otóż, prawdopodobnie, stosując logikę wielce czcigodnej pani Magdaleny Kaczmarskiej – Specjalistki ds. obsługi szkód, wspieranej autorytetem eksperta, nie mniej czcigodnego pana Artura Parygi, okazałoby się, że TORT ZJADŁ SIĘ SAM!
Zatem przejdę do meritum, żeby pokazać w jaki sposób znany, a być może w niektórych kręgach, nawet ceniony, ubezpieczyciel jakim jest PZU próbuje ludzi, kolokwialnie pisząc, „ZROBIĆ W TRĄBĘ”.
A było tak. W kwietniu 2019 roku próbując włączyć się do ruchu, jak to czyniłem od 18 lat, wyjeżdżając z posesji, zostałem najechany przez pędzącego pod prąd współpracownika, a może nawet pracownika, (bo tak zeznał w rozmowie) PZU, który się bardzo spieszył i chciał w związku z tym podpisać oświadczenie o swojej winie. Nie wyraziłem na to zgody, ponieważ na hasło „PZU”, co niektórzy tłumaczą „Pamiętaj Zawsze Unikają (wypłaty)”, dostałem lekkich dreszczy, jako że sam miałem już naście lat wcześniej niezłą przeprawę, a i tak nie odzyskałem całości pieniędzy. Oczywiście, zawsze daję pewien kredyt zaufania, bo minęła dekada, więc i tam mogło się coś zmienić na plus. „Oj, naiwny, naiwny, naiwny, jak dziecko we mgle …” – śpiewał nieodżałowany Jan Kaczmarek. Wróćmy do zdarzenia. Zatem po jakimś czasie przyjechał radiowóz, a ja wykonałem serię zdjęć z miejsca kolizji, bo, oczywiście, panowie policjanci nie mieli ze sobą nic, prócz bloczka do wystawiania mandatów. Nie przyjmując do wiadomości rzeczywistego przebiegu zdarzenia, jeden z funkcjonariuszy zaproponował mi mandat wysokości 500 zł, ponieważ włączałem się do ruchu, a jego zdaniem, bez względu na okoliczności wtedy wina leży po mojej stronie. Zapytałem w jaki sposób można włączyć się do ruchu inaczej, na co uzyskałem odpowiedź, że jeśli nie ma pełnej widoczności, to trzeba kogoś poprosić, albo wysiąść z auta i sprawdzić, czy przypadkiem ktoś nie nadjeżdża. Tłumaczenie dość kuriozalne, bo przyjmując taki wariant (pomijam fakt, że nie można opuścić auta nie wyłączając silnika, o czym policjant powinien chyba wiedzieć, a czas przejazdu od ulicy, z której skręcił uczestnik zdarzenia, do mojej posesji wynosił około 10 sekund, więc sami rozumiecie…), prawie nikt nigdy by nie wyjechał z żadnej posesji już w mieście średniej wielkości, o większych nie wspominając. Drugiemu uczestnikowi kolizji funkcjonariusz zaproponował mandat 300 zł, który został natychmiast przyjęty (co zrozumiałe, bo przecież pan wcześniej zadeklarował, że to On jest winien). Ja z tego samego powodu mandatu, rzecz jasna nie przyjąłem, co wiązało się z koniecznością ustalenia ewentualnej mojej winy w sądzie.
Już po niespełna 10 miesiącach, hasło: „Wolne sądy!” zrealizowało się w praktyce, bo w istocie są coraz wolniejsze. No, ale przecież drzewiej mówiono „sąd nierychliwy, ale sprawiedliwy”, a może to jednak odnosiło się wyłącznie do Pana Boga. Zapadł więc w końcu wyrok, w którym Sąd I instancji opisał przebieg zdarzenia, z którego wynikało, że kierujący samochodem marki Opel (ja prowadziłem Renault), nie zastosował się do znaku B-2, czyli zakazu wjazdu, ale to ja jestem winien, gdyż nie zachowałem szczególnej ostrożności przy włączaniu się do ruchu. Natychmiast zaskarżyłem orzeczenie, jako że po pierwsze: nie było, w moim przekonaniu, wątpliwości (załączone fotografie), że ze swej strony zrobiłem wszystko, co było można, prócz zrezygnowania z jazdy samochodem tego dnia w ogóle. Po drugie, moja leciwa renówka, którą bardzo lubiłem, poszła do kogoś, kto mógł ją sobie sam naprawić, bo niestety, dla mnie było to nieopłacalne. Wprawdzie po oględzinach, otrzymałem pismo, z którego jednak wynikało (prócz kosztorysu i zaproponowanej do wypłaty kwoty), że do czasu zakończenia sprawy prawomocnym wyrokiem, nie dostanę nic.
Do końca procesu szlaban na pieniądze!
I tutaj uwaga, która, jak sądzę jest istotna. Jeżeli zakład ubezpieczeń oszacował koszty, a jego pracownik, jako uczestnik ruchu przyjął mandat, a wiadomo, że procesy ciągną się latami, czemu nie dokonano wypłaty, a w przypadku mojej przegranej, nie zażądano jej zwrotu wraz z odsetkami? To wydawałoby się uczciwe, bo wówczas oba auta mogłyby zostać naprawione i zdaje się, że właśnie po to są ubezpieczenia… No, ale może się mylę.
Idźmy dalej. W drugiej połowie 2020 roku odbyło się posiedzenie Sądu Okręgowego i zapadł prawomocny wyrok w II instancji, w którym sąd uniewinnił mnie od postawionego przez Policję zarzutu. W ustnym uzasadnieniu, Sędzia powiedział: „Miał Pan rację, zachował Pan należytą ostrożność, natomiast nie należy jeździć pod prąd, bo to jest przyczyną wypadków.” (parafrazuję, bo wypowiedź była nieco dłuższa).
Powstał pewien problem, aby ten wyrok w trakcie pandemii do mnie ostatecznie dotarł, ale w końcu przesłałem go do PZU i wymieniona wyżej pani Magdalena Kaczmarska, zapytała mnie drogą mailową o numer konta do przelewu. Potem nastąpiła cisza, a po kilku dniach otrzymałem pismo następującej treści:
„Na dzień dzisiejszy nie mogę przyjąć odpowiedzialności za szkodę, ponieważ w aktach szkody nie ma dowodu winy drugiego uczestnika zdarzenia.
Podczas rozmowy z Sadem otrzymałam informację, że po apelacji Sąd uznał, że nie jest Pan winny temu zdarzeniu ale jednocześnie nie zasądził winy drugiemu uczestnikowi ruchu.” (pisownia oryginalna).
Winny się nagle zdematerializował
Czy Państwo sobie to wyobrażacie? Oczywiście, pani Magdalena sobie robi z klienta żarty, bo podstawowa wiedza, którą jednak, może nie każdy, ale pracownik zakładu ubezpieczeń, mieć powinien, to że Sąd nie może orzekać czegokolwiek, ale powinien odnosić się do aktu oskarżenia! A to ja odmówiłem przyjęcia mandatu, więc to mnie wytoczyła Policja sprawę, a nie komuś innemu, zatem Sąd mógł orzec jedynie moją winę, bądź niewinność. To jest dość oczywiste. Zresztą nawet gdyby Sąd był upoważniony do oceny zachowania drugiego uczestnika zdarzenia, to nie byłoby takiej potrzeby, ponieważ On już PRZYZNAŁ SIĘ DO WYKROCZENIA, przyjmując mandat karny, a jeszcze wcześniej chciał podpisać stosowne oświadczenie, co nawet przyznał w Sądzie I instancji.
Napisałem do pani Magdaleny Kaczmarskiej odwołanie, uprzedzając zresztą, że to kuriozalne tłumaczenie powinno trafić do annałów historii ubezpieczeń, a na pewno na czołówki gazet i portali. W odpowiedzi uzyskałem opinię wymienionego wyżej eksperta pana Artura PARYGA, choć nie jestem przekonany, czy słowo „ekspert” nie powinno wyglądać właśnie tak, jak obok. Dlaczego? Ponieważ wielce czcigodny „pan ekspert” W OGÓLE nie zauważył wyroku Sądu II instancji, który przesłałem wcześniej i w swoich dywagacjach, nie odniósł się do niego WCALE. Ciekawe ile kosztowała ta „ekspertyza”?
Innymi słowy, PZU odmawia wypłaty z tytułu szkody, której to wypłaty powinno dokonać blisko dwa lata temu, NIE AKCEPTUJE PRAWOMOCNEGO WYROKU SĄDU OKRĘGOWEGO i łaskawie pozostawia mi kolejną drogę sądową, abym udowodnił, że 2-1=1, a nie „0”. Tak właśnie dzisiaj wygląda logika Powszechnego Zakładu Ubezpieczeń Spółka Akcyjna.
Myliłby się ten, kto by uznał, że tutaj chodzi tylko o jakieś „głupie” kilka tysięcy złotych. Nie, nie! Sprawa ma drugie oraz trzecie dno, a może i czwarte, jeśli przyjąć, że sposób załatwienia sprawy jest niewątpliwie denny. Chociaż tutaj bym się sprzeczał, że to nawet nie jest dno, ale coś znacznie poniżej („myśleliśmy, że to już dno, a tymczasem ktoś puka od spodu”).
Oszczędzamy znacznie większą kasę!
A jakże! Przecież nie chodzi tylko o moją szkodę, ale o naprawę Opla, który miał przerysowany cały prawy bok i zapewne do wymiany szereg elementów. To nie mogło być tanie, więc zostało wykonane na koszt mojego ubezpieczyciela, którym, bynajmniej nie był Powszechny Zakład Ubezpieczeń. W obecnej sytuacji, rzecz jasna trzeba by było te pieniądze zwrócić, prawda? No, to nie zwracamy, idziemy w zaparte i udajemy, że wszystko jest ok, a może klient da sobie spokój? Właśnie na to liczą. Od wielu, wielu lat! Podobną sytuację miałem dwie dekady temu z moim białym Volvo 740, kiedy wypłacono mi świadczenie w minimalnej wysokości, a po resztę kazali iść do sądu. Chodziło o blisko 3 tysiące złotych, ale wiedząc, że będzie to trwało latami i będę musiał powoływać biegłych na swój koszt, odpuściłem. Ile osób korzysta z sądów, a ile zachowuje się podobnie? Pewnie są w zasobach firmy takie dane statystyczne. Warto by je poznać, bo to pokaże skalę bezprawia.
Idźmy jednak dalej.
Chronimy pracownika, który jechał pod prąd
I co Państwo na to? Powszechny Zakład Ubezpieczeń, tak, tak, ten sam, który organizuje akcje typu „Bądź bezpieczny!” albo „Odblaski – Dziecko bezpieczne na drodze” itp., PRZYZNAJE, że jak najbardziej popiera jazdę bez patrzenia na znaki zakazu, a co! Są równi i równiejsi. Jeśli to NASZ pracownik, czy współpracownik, będziemy go bronić, nawet gdy się przyzna, że jechał pod prąd. No i co z tego, że jechał? Przecież sąd powiedział, że to wina drugiego uczestnika. HALO! Był jeszcze prawomocny wyrok, w którym jest coś innego! Aaa! Nie, nie, nie! To takich wyroków już nie szanujemy. One są nieważne!
CZY WIERZYCIE W TE ICH AKCJE? CZY KTOŚ PO TAK KURIOZALNEJ ODPOWIEDZI EKSPERTA JESZCZE KIEDYKOLWIEK UWIERZY, ŻE ONE NIE SŁUŻĄ TYLKO I WYŁĄCZNIE REKLAMIE!?
Zamierzam to sprawdzić. Wprawdzie na forach opisywane są różne kurioza z udziałem tego ubezpieczyciela w roli głównej. Powinna powstać strona STOP BEZPRAWIU PZU gdzie można by było zgłaszać swoje, oczywiście udokumentowane, przypadki kontaktu z wymienionym wyżej „towarzystwem”. Mówią, że towarzystwo można sobie wybrać, rodziny nie. No, akurat tym razem znalazłem się w złym towarzystwie, którego nie wybierałem, więc to nie do końca prawda 😉
Efekt jest taki, że nie odtworzyłem już samochodu, co naraziło mnie na koszty, bo w oczekiwaniu na zakończenie procesu nie mogłem również korzystać z niezbędnego czasem auta w firmie. Być może skończy się tak, że po kolejnych kilku latach odzyskam należność znacznie powiększoną, bo jest oczywiste, że takie praktyki należy karać z całą surowością. Z pewnością te dwa lata nie będą stracone, bo dzięki nowej stronie swoje pieniądze odzyskają setki, a może i tysiące klientów. Dobrze byłoby też zorganizować zbiórkę na pomoc prawną, aby podobne sytuacje, jak ta moja sprzed lat, nie kończyły się podobnie. Mam nadzieję, że nam w tym pomożecie. Zatem do dzieła! Przesyłajcie link do tego tekstu swoim znajomym. Powinniśmy zadbać też o to, aby otrzymał go każdy pracownik i współpracownik PZU. Mają prawo wiedzieć z kim naprawdę przyszło im pracować. Niektórzy wiedzą, ale sądzę, że takie podejście do ubezpieczonych, będzie dla wielu potencjalnych klientów i osób związanych z tym towarzystwem, szokiem i może w końcu zmienią firmę.
Na zakończenie
Podsumowując ten kuriozalny przypadek, innymi słowy, co właściwie chce powiedzieć Wam Wszystkim Powszechny Zakład Ubezpieczeń? W skrócie wyglądałoby to chyba tak:
„Możesz jeździć pod prąd, jeśli jesteś pracownikiem PZU, pod warunkiem, że nie zostaniesz skazany. Mandaty przyjmuj spokojnie, bo to nie znaczy, że jesteś czemuś winien! Nie przejmuj się, w razie czego naprawimy Twoje auto na koszt innej firmy i będzie super!
I zawsze pamiętaj, że 2 – 1 = 0”
A co zdaniem PZU powiedziała mama? Pamiętacie pechowe urodziny z początku tekstu?
– Piotrusiu, czy zjadłeś tort urodzinowy sam?
– Tak, proszę pani. Ale przecież Jaś może sobie go odkupić, prawda?
– Nic nie szkodzi chłopcze, przecież tak naprawdę, nikt nie jest winien. Zresztą, w ogóle nie było żadnego tortu…