EkonomiaLudziePolemiki

Co wyskakuje z Twojej lodówki?

9 Mins read

Zróbmy sobie szybki test. Tym razem wyjątkowo nie na koronawirusa. Reklama nie ma na mnie wpływu. Prawda czy fałsz? Skuteczne bombardowanie zmysłów silnymi impulsami, obrazami i dźwiękami w mediach, skutkujące wymuszeniem na mnie decyzji zakupowych – mnie nie dotyczy. Prawda czy fałsz? W codziennych wyborach konsumenckich jestem całkowicie wolna i niezależna. Prawda czy fałsz? Jakie masz odpowiedzi? Nie łudź się: masz 3 x fałsz.

Odkąd media stale oddziaływają na nasze najważniejsze zmysły – wzroku i słuchu – nie możemy mówić o całkowitej wolności i niezależności w dokonywanych wyborach. Całkowita wolność wyboru to mit, ponieważ steruje się nami za pomocą różnych metod marketingowych i to tak skutecznie, że tego nie widzimy. I o to właśnie chodzi, by klient miał poczucie sprawczości w swoim życiu. Jesteśmy gotowi gorąco polemizować, że reklamy nie mają na nas wpływu – mamy przecież świadomość stopnia manipulacji w reklamach! Potrafię się chyba zorientować, że paczka chipsów nie wygląda naprawdę tak, jak w reklamie, a ten środek na ożywienie kolorów ubrań… phi! Bzdura. To rodzaj bardzo mało subtelnych reklam, takich w starym stylu, że jak powiesz, że coś jest dobre i to pokażesz, to ludzie w to uwierzą.

Jesteś tego warta!

Większym niebezpieczeństwem jest nowa generacja reklam pokazujących produkt w tle, natomiast główny plan zajmuje super życie, extra relacje, przygody i przyjaźnie, które w domyśle łatwiej zdobyć, utrzymać, mając reklamowany produkt. Sprzedaje się marzenia o tym jacy chcemy być, kim chcemy być, jakie chcemy mieć relacje. Nawet jeśli podśmiewam się z konkretnej reklamy, ale widzę ją cyklicznie, przez lata, na przykład takiego znanego napoju, to oswajam się z nią, kojarzy mi się z dobrymi relacjami, uśmiechem, ze Świętym Mikołajem. Ów piękny obraz zakotwicza się w mojej podświadomości i tak sobie czyha na moment, gdy ktoś proponuje mi coś do picia, np. w restauracji, na imprezie. Połowa ludzi wybierze wodę, sok, może herbatę lub kawę, druga ciemny napój, bo skoro jest okazja to czemu nie? W różnego rodzaju knajpach, nawet najbardziej zapyziałych, mamy stałe trio zimnych napojów: woda, sok, cola. Wybór między tym co zdrowe, a tym, co popularne. Nawet w afrykańskich wioskach gdzie ludzie chodzą bez butów wszyscy to znają. Ot potęga globalizacji.

Co wyskakuje z Twojej lodówki?

Zawsze można nie oglądać telewizji… Ale! Reklamy to nie tylko TV. Mamy Internet (na szczęście istnieje też AdBlock), radio, prasę kolorową (gros ludzi nadal ją czyta), gazetki Biedronki, Lidla, Tesco, Netto itp. (sama je oglądam!) – a tam MEGA promocje i RABATY na najbardziej popularne produkty. Jak się dobrze przyjrzeć im wszystkim to widać zbieżność – te same produkty pojawiają się w promocjach w każdym markecie w tym samym czasie. Jest też przestrzeń publiczna, a w niej banery reklamowe. Są też ludzie, a ci to często chodzące reklamy.

Ciało jest niedokończonym biologicznie i społecznie dziełem, jest realizowanym projektem,

na który mamy bezpośredni wpływ. Głównie poprzez ubiór – czytaj wybór marek odzieżowych – ale też poprzez wybór stylu. Makijaż, tatuaże, biżuteria, to cała osobista historia wyeksponowana na własnym ciele, czy polemicznie – próba ukrycia czegoś?

Media oferują nam ideologię niekończących się przyjemności, uszczęśliwiania siebie poprzez zakupy – to w nich mamy zyskać rzeczywistą wolność, bo mamy wolność wyboru, możemy kupić co chcemy. Ale! Haczyk w tym, że możemy wybrać tylko to, co ktoś nam oferuje, wybór nie jest nieograniczony. I jak tu być nonkonformistą? Czy to jest wolność czy „wolność”?

Naprawdę tego mi trzeba? Nie wiedziałam…

Człowiek jest istotą posiadającą pewne potrzeby, które musi zaspokoić. Oczywistość. To po pierwsze potrzeby podstawowe, takie przyziemne jak: odżywianie, wydalanie, ochrona przed czynnikami zewnętrznymi (ubranie, mieszkanie), potrzeby seksualne. Jak nie mamy komfortu w tych sferach, nie potrafimy myśleć o niczym innym. Człowiek głodny jest zły, jest mi zimno – nie skupię się na czytaniu literatury, itd. Kiedy jesteśmy syci we wszystkich obszarach bardzo często mamy ochotę na coś więcej. Wtedy zaspokajamy potrzeby dodatkowe, związane ze stroną niematerialną (rozrywka, kultura, sztuka, rozwój duchowy, intelektualny…).

Rzecz w tym, że świat jest przesiąknięty marketingiem, reklamą i trudno jest zaspokoić swoje potrzeby we „właściwy” dla siebie sposób, ponieważ każda firma zarzeka się, że jej produkt jest najlepszy. Musi to robić, by być wiarygodną (tu chętnie wejdę w polemikę z samą sobą, bo im bardziej mi się coś zachwala, tym więcej mam wątpliwości i stawiam opór). Co ma zatem począć statystyczny Kowalski? Często czuje rozgoryczenie, niedosyt, brak – bo może byłby bardziej szczęśliwy, gdyby jednak kupił pasztet innej firmy.

Ja chcę teraz!

Dzieci mają tak samo. Jasio ma zabawkę, powiedzmy pluszowego kotka i robi nim hop hop po dywanie. Widzi Wojtka, który jeździ plastikowym autkiem po stole wydając radosne odgłosy. Jasio nagle chce to auto, bo widzi, że Wojtek się nim tak świetnie bawi! Gdy uda mu się dostać auto (drogą bardziej lub mniej cywilizowaną) i mija kilka chwil, znowu zerka na Wojtka, który ma teraz pluszowego kotka, więc Jaś natychmiast chce kotka z powrotem. Kto nie doświadczył takiej sytuacji w dzieciństwie albo mając własne dzieci? O co tu chodzi? Chodzi o posiadanie świetnej zabawy jaką obserwuje się u kogoś. Trawa jest zawsze bardziej zielona u sąsiada… Ważniejsze staje się pragnienie posiadania tej zabawy za pomocą rzeczy, które widzimy gdzieś tam. Potem okazuje się, że radość jest chwilowa, chcemy coś innego i tak w kółko. Czy zawsze tak było?

Odczuwamy permanentny stan braku, który przeradza się w potrzebę.

Potrzeba jest wynikiem z jednej strony wymogów tkwiących w strukturze biopsychicznej jednostki, z drugiej zaś, oddziaływania środowiska, w którym jednostka funkcjonuje.

Tutaj koło się zamyka, potrzebujemy tego, co społeczeństwo uważa za potrzebne, a kto lub co kształtuje społeczeństwo? Kto, poza naszą rodziną i najbliższym otoczeniem, kreuje nasze potrzeby?

Pamiętajcie o słoikach!

Produkując serie towarów, do których wszyscy mają dostęp, jednocześnie mówi się nam, że zachowamy indywidualizm wybierając daną rzecz. Kołowrotek się kręci, nowe w zawrotnym tempie staje się przestarzałe. Machina konsumpcji jest stale napędzana. Wiele osób jest świadomych tych mechanizmów, nie chcą się dopasowywać, bo widzą, że to nie jest dla nich dobre, nie współgra z nimi, może zaszkodzić im i światu, czy w końcu, że manipuluje się nimi dla zysku. Dlatego tworzą inicjatywy idące pod prąd, alternatywne, często lepsze dla człowieka i środowiska, na przykład trend zero waste. Wpisuje się w niego szereg działań i zachowań, zaczynając od zamiany plastikowych siatek na wielorazowe torby, kupowanie używanych ubrań, ale też kupowanie ubrań polskich marek dobrej jakości (bo posłużą latami), kupowanie produktów spożywczych na wagę do własnych pojemników (może już niedługo przychodzenie do sklepu ze słoikami stanie się codziennością) oraz mniej oczywiste i trudniejsze do wdrożenia w życie mycie włosów mąką żytnią, zrezygnowanie z jednorazowych chusteczek i płatków kosmetycznych na rzecz wielorazowych, kubeczki menstruacyjne, czy wielorazowe podpaski. Proszę sobie wyobrazić, że istnieją takie rzeczy. Celem jest zmniejszenie ilości śmieci na naszej pięknej planecie.

247 kg mąki i przeterminowany jogurt

Zero waste to również nie marnowanie jedzenia. Polski Instytut Ekonomiczny podaje, że statystyczny Polak marnuje 247 kg żywności rocznie, jesteśmy na 5 miejscu w UE, gdzie średnia wynosi 173 kg. Sporo, prawda? Wyobraźmy sobie 247 opakowań mąki lub cukru. To i tak niemiarodajne, bo gdyby zebrać cały ten spleśniały chleb, zgniłe owoce, przeterminowane jogurty… Eh, chyba lepiej poprzestać na wizualizacji mąki.

Mamy ewidentny problem z kupowaniem zbyt dużej ilości pożywienia i nieumiejętnym zarządzaniem jego zasobami. Być może nie traktujemy jedzenia na tyle poważnie, by przejmować się stratami. Któż pamięta znak krzyża czyniony na bochenku chleba na moment przed ukrojeniem pierwszej pajdy? Albo pocałowanie chleba, który upadł na ziemię? A to, że okruszków nie wolno wyrzucić do kosza, tylko dać zwierzętom do zjedzenia albo spalić?

Nie da się drzwiami, to wejdę oknem

Szymon Hołownia nie dostał się do drugiej tury w wyborach prezydenckich, ale już następnego dnia w porannym live na swoim profilu facebook powiedział piękną rzecz. Oznajmił, że fakt nie wygrania wyborów nie oznacza jego rezygnacji. Sytuacja, w której nie będzie miał rządowych pieniędzy nie oznacza, że nic się nie da zrobić. Czyli zrobi to, co chce zrobić, ale inaczej, oddolnie. Stworzy grupę ludzi, którzy mu w tym pomogą. No i stworzył. Ludzie wierzący w jego misję przekazują pieniądze na założoną fundację, by ta mogła działać. Zresztą, w ten sam sposób finansowana była jego kampania wyborcza. Nie miał za sobą mediów publicznych. Siła ludzi i Internetu wystarczyła i tak znalazł się na 3 miejscu pod względem zdobytych głosów. Miał ich więcej niż wszyscy pozostali kandydaci razem wzięci, a ci dostali przecież pieniądze rządowe na swoje kampanie, a ich staż polityczny był większy.

Oddolna siła ludzi jest przeogromna, więc jeśli są tego świadomi i jeszcze w to uwierzą, staje się gigantyczna. Gdy człowiek przekonany jest o wielkiej wartości swojego pomysłu, a inni zobaczą i potwierdzą tę wartość, sami zapragną przekazywać ją dalej (tzw. poczta pantoflowa). Weźmy na przykład sklep “Na gramy” powstały w Łodzi w październiku 2019 roku; główna idea to zero waste oraz produkty bio i eko. Zamawiane przez firmę towary są w jak największych opakowaniach (jeśli się da, to wielorazowych), by ograniczyć ilość odpadów. Zdecydowana większość asortymentu jest sprzedawana na wagę, a jeśli są zapakowane to w szkło, papier lub tworzywo biodegradowalane. Mile widziane są własne pojemniki klientów, a dla zapominalskich przygotowano torby i słoiki „bumerangi”, które można pożyczyć, by potem je zwrócić lub donieść inne opakowanie. Istotne jest, że dostawcy to w większości lokalne firmy, przez co zmniejsza się ślad węglowy w środowisku, ponieważ transport jest krótki. Do tej pory w lokalnej społeczności nie było jednego miejsca, z dostępem do jedzenia, kosmetyków i chemii gospodarczej, więc ktoś je stworzył. Miał potrzebę, odważył się, zaryzykował i trafił w dziesiątkę. Okazało się, że multum ludzi też taką potrzebę posiada. Po dziesięciu miesiącach od premiery kolejne “Na gramy” otworzyło się w Warszawie, potem we Wrocławiu. Szybko! Strona internetowa sklepu jest dostępna w języku angielskim i ukraińskim. Okazało się, że założyciele to doskonali obserwatorzy rzeczywistości, którzy świetnie odczytują tendencje w społeczeństwie. Najważniejsze, że to co robią, jest po prostu dobre, ma wartość, a za realną wartość jesteśmy w stanie zapłacić więcej.

Między młotem a kowadłem

Z jednej strony mamy nachalny marketing telewizyjny i próbę sprzedawania nam produktów często nie tylko niepotrzebnych (na pewno nie w dużych ilościach), ale przede wszystkim niezdrowych (często nawet szkodliwych, ze zbyt dużą ilością cukru, tłuszczów trans, konserwantów, rakotwórczych substancji, itp.) i nieekologicznych (sezonowość mody, nowe modele smartfonów, samochodów, zachęta do zmian wystroju wnętrz, tony zabawek dla dzieci). Można się poczuć osaczonym nadmiarem sprzedawanych nam informacji. Może niejeden człowiek pomyśli o wyprowadzce do puszczy, by odciąć się od mediów i spróbować polegać jedynie na własnym osądzie i intuicji. 

Można zrezygnować z oglądania telewizji i korzystać z Internetu, bo z drugiej strony to medium daje wrażenie większej kontroli i wyboru treści. Owszem, reklam tam bez liku, są jednak w innej formie, można je wyłączyć, nie wchodzić w wyskakujące propozycje produktów, pominąć reklamę po odczekaniu kilkunastu sekund, a nie kilkudziesięciu minut. Pełno w nim różnych treści, perspektyw, pasjonatów, trolli i hejterów, małych przedsiębiorców z nieszablonowymi pomysłami, słowem – cały świat w jednym miejscu. I tam również spotyka się nachalny marketing (podaj swój adres mailowy, a dostaniesz na zachętę coś extra, np. darmowy pdf o treści XYZ plus codziennie maile reklamowe). Klikam w to, co mnie zainteresuje, czy w to, czym interesuje się świat lub ktoś, na kim mi zależy? Czy to wolny wybór – pamiętając o tym, że ten jest zawsze ograniczony, np. ilością dostępnych treści? Czym jest w ogóle wolny wybór? Może lepiej tak dużo o tym nie myśleć, paranoja czeka tuż za rogiem… 

 A gdyby jednak zamieszkać w tej puszczy z dala od cywilizacji, by mieć poczucie, że sami o sobie decydujemy? Chyba lepiej podejść do sprawy ze zdrowym rozsądkiem, poszukać jakiegoś aurea mediocritas poprzez życie z wybranymi środkami masowej komunikacji, codziennie czynić refleksję nad docierającymi poprzez nie treściami (czy to, co stara nam się przedstawić jako wartościowe rzeczywiście takie jest?), próbę usytuowania ich w hierarchii naszych wartości, realnych potrzeb oraz możliwości. Wejrzyjmy w siebie.

I tak wiecznie polemizują, ścierają się ze sobą dwie siły: odgórna i oddolna. Główny nurt i wątki poboczne. Media swoje – blogerzy, instagramerzy swoje. Ci z kolei mogą stać się influencerami i wpływać na rzesze ludzi, a więc stać się siłą odgórną. Media podpatrują, czym interesują się Kowalscy i tak chyba każda większa marka wprowadza do swojej gamy co najmniej jeden produkt zgodny z trendami (np. zero waste, eko). Kto wyznacza trendy? Gdzie przenikają się te siły? Gdzie jest punkt wspólny? Tam, gdzie korzyść? Oby była naprawdę dobra dla ludzkości.

Related posts
PolemikiSportZdrowie

Czy sportowcy dali się wykorzystać?

17 Mins read
Kto najbardziej efektywnie przyczynił się do rozpropagowania „skutecznych i bezpiecznych eliksirów”?
PolemikiSport

Powrót z tarczą i co dalej?

6 Mins read
EkonomiaPrawoUbezpieczenia

Kolejny skandal w PZU! Kto zjadł tort?

9 Mins read